Kochaj, nawet gdy nie kochasz

Kochaj, nawet gdy nie kochasz

Z czego wynika emocjonalny chłód niektórych matek wobec własnych dzieci

Trudno zaakceptować myśl, że można nie darzyć głębokim uczuciem niewinnego małego człowieka związanego z kobietą niezwykłą biologiczną więzią. A jednak niektóre matki nie kochają swoich dzieci. Pomińmy tu straszne czyny objęte paragrafami kodeksu, wszystkie te przestępstwa, które wydają się nie do pojęcia. Pobicie dziecka, gwałt, usiłowanie zabójstwa, wreszcie zadanie śmierci zasługują na potępienie i izolację od społeczeństwa, a od dzieci – w szczególności. Jednak są też takie matki, które nie krzywdzą fizycznie swych dzieci, ale po prostu nic do nich nie czują. I nie wiedzą dlaczego.

Tak się zdarza i nie ma to nic wspólnego z wolą tych kobiet. Przecież się starają i robią naprawdę wiele, żeby dziecko było szczęśliwe; kupują zabawki, książeczki, ciuszki, karmią, kiedy dziecko jest głodne, ale nie cieszą się z pierwszego ząbka, nie wzrusza ich pierwsze słowo „mama”. Mają poczucie, że inni są lepszymi opiekunami niż one.

Pomimo wielu starań, wyrzutów sumienia, płaczu, złości na siebie nie są w stanie poczuć prawdziwej, głębokiej miłości do swego dziecka. Co gorsza, odczuwają żal, smutek, obserwując, kiedy inne matki ściskają, całują, są czułe, cierpliwe i szczęśliwe w towarzystwie swego dziecka. Często czują się gorsze, inne, wybrakowane, myślą o sobie, że są złymi matkami. Samotne i niezrozumiane przez otoczenie, zgłaszają się na psychoterapię i mówią, że jest w nich wewnętrzna pustka. Przepełnia je obawa przed krytyką otoczenia i lęk związany z myślą, że kiedyś dziecko się dowie, iż nie było należycie kochane. Często towarzyszą temu natrętne myśli: muszę coś zrobić. W skrajnych przypadkach boją się własnych myśli, czy aby nie podpowiedzą, by skrzywdzić własne dziecko.

Doszukują się w sobie przeróżnych chorób psychicznych, czytając artykuły w internecie i przeglądając fora dyskusyjne. Depresja? Pigułki od psychiatry niestety nie rozwiązują problemu, co jeszcze bardziej pogarsza ich stan psychiczny.

Ten problem dotyka w szczególności kobiet, które były przekonane, że dobra matka to taka, która kocha swe dziecko ponad wszystko i jest w stanie oddać za nie swe życie. Gdy ujawnią, że z nimi tak nie jest, stają się często obiektem drwin, szyderstw, a czasem i nienawiści, nie tylko ze strony najbliższego otoczenia, ale również osób zupełnie obcych.

Sytuacji takich matek nie ułatwia rozdźwięk w dyskursie toczonym przez naukowców, polityków i feministki na temat istoty i znaczenia pojęcia „macierzyństwo”. Prezentowane są dwa krańcowo różne stanowiska. Pierwsze, określane jako konserwatywne, zakłada, że kobiety i mężczyźni różnią się pod względem cech psychofizycznych, więc kobiety z racji wyposażenia genetycznego powinny być „kapłankami domowego ogniska”, w którym tylko one są w stanie opiekować się dzieckiem. Z kolei mężczyzna nie ma psychologicznych predyspozycji do zajmowania się domem, a do wychowania dziecka w szczególności, w zamian zaś jest on wyposażony w umiejętności społeczne, pozwalające działać w obszarze życia publicznego. W konsekwencji łatwiej jest usprawiedliwiać mężczyzn, że nie kochają swoich dzieci – kobiet takie usprawiedliwienie nie dotyczy.

Zgodnie z drugim skrajnym stanowiskiem, ukształtowanym głównie na podstawie poglądów feministycznych, nie można sprowadzać życiowej aktywności kobiety do roli żony i matki, pozbawiając ją tym samym szans na awans zawodowy i uzależniając od męża i dzieci. Zwolennicy takiego stanowiska za naturalne uważają, że wiele kobiet nie chce mieć dzieci i nie należy oczekiwać, że będą je kochały.

Trzecie, umiarkowane stanowisko reprezentowane jest przez zwolenników równouprawnienia kobiet i nowego modelu macierzyństwa: należy umożliwić kobiecie równe prawa w każdym obszarze życia publicznego oraz partnerstwo w wychowaniu dzieci. Od mężczyzny wymaga to większego niż dotychczas zaangażowania w sferę psychiczną rodziny i tym samym odciążenia kobiety w wychowaniu dzieci.

Choć to racjonalne stanowisko ma – przynajmniej w deklaracjach – coraz większe poparcie społeczne, w rzeczywistości kobiety nadal funkcjonują według patriarchalnych norm: skoro to one rodzą, niech wychowują. Kochając nad życie. W polskim społeczeństwie dominuje pogląd, że skoro matka urodziła dziecko, to oznacza, że od razu je kocha lub w najgorszym wypadku – nastąpi to po paru dniach lub tygodniach.

Wydaje się, że w całym tym sporze gubi się kwestię miłości rodzicielskiej, która przecież nie wynika z woli czy chęci. Ba, trudno ją nawet zdefiniować. Może mieć bowiem różne oblicza, a samo posiadanie dziecka nie wyznacza jakiegoś zestawu emocji, które na pewno w tym momencie poczuje każdy rodzic. Miłość rodzicielska bynajmniej nie pojawia się bezwzględnie już tylko z tego powodu, że dziecko jest na świecie. Nie ma również jednoznacznych dowodów świadczących o tym, że kobieta ma wrodzony instynkt macierzyński. Gdyby faktycznie był on wrodzony, to prawdopodobnie nie byłoby tak dużego popytu na poradniki dla przyszłych młodych matek. Szczególną popularnością cieszy się przecież sprzedaż wszystkich wydawnictw, gdzie można znaleźć odpowiedzi na pytania w rodzaju: Co powinno się czuć do dziecka w ciąży i po porodzie? W jaki sposób okazywać dziecku uczucia? Jak reagować na jego płacz, śmiech, jak go dotykać, jak rozpoznać, jakie zabawy ono lubi? Popyt na tego typu poradnictwo świadczy, że kobiety powszechniej, niż nam się wydaje, szukają przepisu, w jaki sposób nie stać się niekochającą, nieczułą matką.

Skąd może wziąć się zbyt słaba więź uczuciowa łącząca matkę i dziecko? Zgodnie z klasyfikacją przedstawioną przez prof. Irenę Obuchowską istnieje pięć typów dysfunkcyjnej atmosfery rodzinnej znacznie osłabiającej kontakt emocjonalny:

  • atmosfera obojętna, w której nie ma pozytywnej więzi między matką dziecka a jego ojcem,
  • atmosfera hałaśliwa, w której dominują awantury, przemoc wobec matki lub matki wobec ojca dziecka,
  • atmosfera napięta, w której dochodzi do silnych konfliktów między wszystkimi domownikami (wujostwo, kuzynostwo, dziadkowie dziecka),
  • atmosfera nadmiaru emocji i problemów, których bezpośrednim odbiorcą jest dziecko,
  • atmosfera depresyjna, pełna smutku, rezygnacji i przygnębienia.

Źródłem dysfunkcyjnej atmosfery mogą być warunki mieszkalne, bieda, brak pracy rodziców czy młody wiek matki, ale również tzw. predyspozycje emocjonalne kobiety, o których stanowią właściwości neurofizjologiczne. Niektóre matki mogą mieć bowiem faktyczną trudność w prawidłowym reagowaniu na zachowanie dziecka i odczytywaniu jego emocji z powodu zaburzeń równowagi neuroprzekaźników i hormonów w mózgu.

Osłabiona więź emocjonalna pomiędzy matką i dzieckiem prowadzi do powstania chłodu emocjonalnego: matki nie tylko nic nie czują do własnego dziecka, ale również nie podejmują w stosunku do niego czynności opiekuńczych i przenoszą obowiązki oraz odpowiedzialność za wychowanie dziecka na inne osoby. Zupełnie wycofują się z pełnienia swej roli.

Chłód emocjonalny jest spowodowany wieloma czynnikami, ale pojawia się szczególnie często wtedy, gdy matka nie może realizować wcześniej założonych celów. Zdarza się wszak, że dziecko jest dla niej raczej niepożądanym małym człowiekiem, który, pojawiając się, zaburza jej dotychczasowy styl życia. Wiele matek, czując złość na dziecko, jednocześnie odczuwa złość w stosunku do innych osób; zarzucają im brak zrozumienia i współczucia. W konsekwencji doświadczają frustracji i złości, pogrążając się w przekonaniu, że świat jest niesprawiedliwy. Błędne, lodowate emocjonalnie koło się zamyka.

Niektóre matki wreszcie mogą nieświadomie cierpieć na zaburzenia procesów emocjonalnych, określane mianem aleksytymii lub analfabetyzmu emocjonalnego. Aleksytymicy mogą przeżywać emocje, ale nie potrafią ich rozpoznać. Ponieważ psychiczna kontrola emocji bez znajomości ich przyczyn nie jest możliwa, próbują swoje uczucia stłumić. Nie potrafią nawiązywać głębszych relacji, nie czują więzi emocjonalnej nie tylko z dzieckiem, ale i innymi ludźmi. Źródłem takiego zachowania mogą być silne, traumatyczne przeżycia z dzieciństwa oraz tłumienie złości, agresji i wypieranie ze świadomości negatywnych emocji. To nieustanne przeżywanie gniewu, poczucia winy i nieumiejętności ich wyrażania i kontroli. Brak miłości matki wobec dziecka może mieć zatem rozmaite, wielowymiarowe powody. Czasem to znak poważnych, wymagających specjalistycznej pomocy kłopotów.

Należy jednak podkreślić, że dzieci, które – z jakiejkolwiek przyczyny – od najmłodszych lat nie otrzymują ciepła, nie doświadczają empatii oraz więzi emocjonalnej, w późniejszym czasie mogą wykazywać wiele zachowań odbiegających od normy. Rzecz przede wszystkim w agresji lub autoagresji (samookaleczenia, próby samobójcze). Wielu nastolatków, a w skrajnych przypadkach nawet kilkuletnie dzieci, odczuwa wewnętrzny konflikt związany z przykrymi doświadczeniami w relacji z innymi ważnymi osobami. Następstwa tego konfliktu mogą być różne, w zależności od psychologicznych predyspozycji dziecka i jego mechanizmów obronnych.

Czy to oznacza, że dzieci matek, które nie są w stanie ich pokochać, są skazane na zaburzenia zachowania? Otóż nie. Jeśli nie kochasz swojego dziecka, trudno, zdarza się. Nikt nie ma prawa cię za to oskarżać, a tym bardziej odrzucać. Nie zwalnia cię to jednak z obowiązku reagowania na jego potrzeby. Przestań myśleć, tylko obserwuj i reaguj. Jeśli twoje dziecko wyciąga do ciebie ręce, to je przytul. Jeśli płacze, to nawet gdy czujesz do niego złość, zrób kilka głębokich oddechów i pomyśl, że to tylko bezradne dziecko. Postaraj się je wziąć na ręce i okaż współczucie w taki sposób, w jaki ty sama chciałabyś je otrzymać. Jeśli cię zapyta: „Mamo, czy mnie kochasz?”, nie wahaj się odpowiedzieć, że tak. Czasem dziecko, które jest już duże i bardziej świadome otaczającej je rzeczywistości, może czuć pustkę właśnie dlatego, że matka nie mówi mu, iż jest kochane i potrzebne. Nawet jeśli musisz kłamać, zrób to dla dobra twojego dziecka i swego własnego. Potraktuj to jak coś w rodzaju zleconej ci misji, za którą dostaniesz nagrodę – zdrowie psychiczne dziecka.

Artykuł został opublikowany w Poradniku Psychologicznym Polityki „Ja My Oni” z dnia 28 maja 2014 roku „Jak przetrwać zgryzoty, ciosy, życiowe dramaty”